czwartek, 23 października 2014

Rozdział 61 : Julie Morgan

Siedzieliśmy w samochodzie Sharon. Nikt nic nie mówił. Nie wiedziałam co teraz. W głowie miałam okropny chaos. Historia, którą opowiedziała mi Sharon wciąż kotłowała mi się w głowie.Sama nie wiedziałam co o tym myśleć.
Poznałam wreszcie prawdę. Prawdę, na którą czekałam tak długo. Poczułam lekkie wyrzuty sumienia. Zawsze myślałam, że John zostawił mnie samą bo tak chciał. Teraz wiem, że on zginął. Dlatego się ze mną nie kontaktował. Bo zginął za mnie. Tak jak ja byłam całkiem nie dawno gotowa zginąć za Jaspera. Przeze mnie jego rodzina była w niebezpieczeństwie. Dlaczego ten cały James ich nie zabił tego nie wiedziałam. W ogóle była mało rzeczy, które w tej chwili wiedziałam. Jak miałam zachować się przy Julie? Co miałam jej powiedzieć? Że jest mi przykro? Czy miała zareagować na mnie tak samo jak Sharon czy bardziej wrogo? Uważała mnie za dziewczynę, którą kochał jej przyszywany syn czy za dziewczynę winną jego śmierci? Może miała mieć do mnie żal o to, że znów zjawiłam się w jej życiu i to w dodatku z mężczyzną, który zajął miejsce jej Johna?
Znów tyle pytań. Jednak odpowiedź na nie miałam poznać tym razem o wiele szybciej. Sharon zatrzymała samochód.
- Sharon? - odezwałam się bardzo cicho.
- Tak? - zapytała z życzliwym uśmiechem.
- Myślisz, że to jest dobry pomysł? Myślisz, że Julie będzie chciała mnie wysłuchać?
- Alice - panna Wolf spojrzała mi w oczy. Czerwone tęczówki wpatrzone w te złociste. - Od śmierci Johna nie minęło dużo czasu. Zresztą czas może i leczy rany, ale na pewno pozostawia wyraźne blizny. Jego śmierć bolała, ale fakt, że nie zginął na darmo jest pocieszeniem. Dzięki niemu żyjesz. Julie przez cały czas się zamartwiała, że oboje zginęliście. Być może jeśli zobaczy, że jej syn nie umarł na darmo może będzie jej lepiej - pokiwałam z powagą głową. Przełknęłam ślinę i wysiadłam z samochodu.
Zamurowało mnie.
Choć na dworze było dość ciepło cały dom zasypany był kaskadą śniegu i różnymi lodowymi ozdobami.
- Jak...? Jak...? - byłam pod takim wrażeniem, że ni mogłam skleić porządnego zdania.
- No tak. Zapomniałam - powiedziała Sharon - Julie ma pewien dar. Potrafi wyczarować śnieg, lód i w ogóle zimno zupełnie z niczego no i utrzymywać nawet w warunkach afrykańskich.
- To... to jest... niesamowite - wykrztusiłam.
- I kto to mówi! - -zaśmiała się Sharon.
- A ty masz jakiś dar? - zapytał Jasper zwracając się do czarnowłosej kobiety.
Uśmiechnęła się.
- W sumie to... - wyciągnęła przed siebie ręce i przymknęła oczy. Nagle w jej dłoniach pojawiły się... promienie słoneczne! I to dosłownie! To wyglądało jakby złapała sobie słońce do rąk!
- Potrafię stwarzać światło i ciepło pod katem światła słonecznego - wyjaśniła.
Patrzyłam na to z otwartymi ustami. Spojrzałam na Jazza. Nawet on, który zawsze jakoś maskował swoje zaciekawienie czy inne emocje teraz patrzył oczarowany na światło w rękach Sharon.
- Sharon steki razy ci mówiłam żebyś mi mówiła jak sprowadzasz gości żebym zdążyła zdjąć dekoracje - z ganku doszedł nas dźwięczny sopran.
Chwilę potem w drzwiach ukazała się wysoka, szczupła blondynka o oczach tak samo czerwonych jak oczy Sharon. Włosy sięgały jej prawie do pasa.
Zrozumiałam, że przede mną stoi Julie Morgan, która teraz zamarła widząc kogo przyszywana córka przyprowadziła.
- O mój Boże - zakryła usta dłońmi - Mary?
- Ona ma na imię Alice - powiedziała Sharon.
- Ale... Ale... - Julie nie mogła wykrztusić z siebie głosu.
- Chodź - Wolf pociągnęła ją za rękę. - Wejdziemy do środka i wszystko sobie wyjaśnimy.
Pani Morgan z oporami weszła do domu. Jej córka pokazała gestem mi i Jasperowi abyśmy poszli za nimi. Ich dom był duży. Podobnie urządzony jak ten nasz tylko, że kolory były troszkę bardziej jaskrawe. Cullenowie preferowali biały, jasnoszary oraz beż. Tutaj królowały odcienie pomarańczy i fioletu. Weszliśmy do przestronnego salonu. Kiedy wszyscy usadowiliśmy się już na kanapie Sharon zaczęła opowiadać. O naszym spotkaniu w szkole, opowiedziała jej moją historię od czasu do czasu zerkając na mnie, aby upewnić się, że niczego nie przekręciła. Julie słuchała pilnie. Nadal była w szoku, ale powoli jej to mijało.
- Boże. Mary... to znaczy... Alice. Nawet nie wiesz jak się cieszę, że tu jesteś. Że żyjesz - Morgan zwróciła się do mnie.
- Przykro mi z powodu pani syna - powiedziałam.
- Oddał życie by cię ratować bo cię kochał. Cieszę się, że jego ofiara nie poszła na próżno. Że żyjesz i jesteś szczęśliwa  - mówiąc to zerknęła lekko na Jaspera.
- Julie, może opowiesz Alice i Jasperowi swoją historię? - zaproponowała Sharon. Chyba wyczuła, że kobieta musi zmienić temat.
- Och... no dobrze - blondynka zgodziła się.
- Pani Morgan... - zaczęłam, ale przerwała mi.
- Kochana, mów mi Julie.
- Dobrze. Więc Julie. Jeśli nie chcesz to nie musisz mi nic mówić. Zrozumiem.
- Spokojnie. To dla mnie żaden problem - powiedziała.
Nie dowierzałam jej jednak. Spojrzałam na Jaspera. Jeśli kłamała to musiała być zdenerwowana. Jazz jednak posłał mi uspokajające spojrzenie dając znak, że nie poznaje zdenerwowania.
Nie uszło to uwadze Julie i Sharon.
- O co chodzi? - zapytała Wolf.
Mój ukochany zaśmiał się.
- Widzicie drogie panie, nie tylko Alice jest w naszej rodzinie utalentowana. Ja także mam dar. Potrafię wyczuć i kontrolować emocje. Moja żona po prostu chciała się upewnić, że jest pani stuprocentowo pewna, że chce pani opowiadać, pani Morgan - wyjaśnił.
- Och... To niesamowite. A czy ktoś jeszcze z waszej rodziny jest tak utalentowany? - zapytała Morgan, po czym dodała - I nie pani tylko Julie mój drogi.
Wymieniliśmy spojrzenia. Postanowiłam im zaufać. W końcu one nam zaufały.
- Edward potrafi... czytać w myślach - powiedziałam na co Julie i Sharon prawie spadły ze swoich miejsc.
- Po za naszą trójką nikt z rodziny nie ma nadprzyrodzonych zdolności - dodał Jazz.
- Przy nich nasze talenty to co najwyżej sztuczki salonowe - skwitowała czarnowłosa.
- Dajcie spokój. Wy też jesteście niesamowite - rzekłam. - Ale... Julie czy opowiesz mi swoją historię?
- A tak - Julie jakby sobie o tym nagle przypomniała. - Urodziłam się w Nowym Jorku w 1748 roku Żyłam z rodzicami Jodi i Brandtem, nie miałam żadnego rodzeństwa. Pamiętam, że bardzo lubiłam zimę. Kiedy skończyłam czterdzieści lat, a więc w 1788 roku zostałam zmieniona przez wampira o imieniu Kyle House. Porwał mnie nocą z domu, który odziedziczyłam po rodzicach i przemienił. Zrobił to gdyż mnie kochał i to był jedyny sposób abyśmy mogli być razem. Przenieśliśmy się do Paryża. Po jakimś czasie zaczęłam zakochiwać się w Kyle'u i zostaliśmy parą. Dzięki niemu odkryłam swój dar. Wszystko układało się cudownie. Przeprowadzaliśmy się w same romantyczne miejsca. Rzym, Wenecja, Mediolan. Jednak w 1830 roku Kyle popełnił poważny błąd. Chciał abyśmy byli normalną rodziną więc stworzył... nieśmiertelne dziecko - zakrztusiłam się powietrzem.
- Tak. Nieśmiertelne dziecko. Powiedział, że musi wyjechać na parę dni.Chciał mi zrobić niespodziankę i to mnie uratowało. Nakryli go wysłannicy Volturich. Zaprowadzili go do Volterry. Tam Aro wydał werdykt. Kyle i dziewczynka, którą zmienił zginęli. Ta mała miała zaledwie trzy lata, a wampirem była jeden dzień.Volturi oczywiście odwiedzili i mnie, ale w moich myślach Aro nie zobaczył Trudy... tak podobno nazywała się dziewczynka. Zostawili mnie w spokoju. Nie wiedziałam jednak jak mam się pozbierać. Kyle zepsuł wszystko. Jak mógł tego nie przemyśleć? - głos Julie załamał się.
Podeszłam do niej nieśmiało i poklepałam ją po ramieniu.
- Nie wiem jak mógł się tak pomylić - szepnęła. - Jak mógł myśleć, że to mu ujdzie na sucho. Kiedy minął szok po jego śmierci zdałam sobie sprawę, że dobrze się stało. Gdyby przeżył przyprowadził by do mnie Trudy, a wtedy zginęlibyśmy we dwoje. Tak więc starałam się żyć normalnie. Postanowiłam trzymać się z dala od miejsc, które wywoływały ból. W 1845 przeprowadziłam się do Oxfordu. Tam doszły mnie słuchy o rodzeństwie, które jest bardzo źle traktowane przez swoje wujostwo. Byli to John i Sharon. Zrobiło mi się ich żal. Zaczęłam dowiadywać się więcej. Okazało się, że byli oni pełnoletni, ale nie mogli się wyprowadzić gdyż ich rodzice, którzy zginęli w pożarze swojego domu zostawili po sobie długi zaciągnięte właśnie u wujostwa dzieci. Nie chcieli oni tego darować więc John i Sharon musieli dla nich pracować. Raz ich spotkałam. Mieli dwadzieścia pięć lat, ale wyglądali na dużo starszych. Byli przemęczeni. Wykradłam ich nocą z domu podobnie jak niegdyś Kyle mnie. Zmieniłam ich. Potem natychmiast przeprowadziliśmy się do Jackson. Starałam się być dla nich jak matka. Wiele przeszli.
- Nasi rodzice zginęli kiedy mieliśmy z Johnem po dziesięć lat - wtrąciła Sharon. - Od tamtej pory musieliśmy mieszkać siostry mojego ojca, Irmy i jej męża Michela. Jak tylko podrośliśmy zmusili nas do pracy. Nawet po osiągnięciu pełnoletności nie mogliśmy się od nich uwolnić. To dzięki Julie stoję teraz przed tobą.
Sama nie wiedziałam co powiedzieć. Obie tyle przeszły. A przeze mnie cierpiały jeszcze bardziej.
- No, ale jakoś trzeba żyć - Julie przerwała nie miłą ciszę.
- Alice myślę, że powinniśmy wracać - powiedział cicho Jasper.
- Racja - przyznałam. - Carlisle i Esme będą się martwić.
Wstaliśmy.
- Alice obiecaj, że jeszcze się zobaczymy - poprosiła Morgan.
- Oczywiście, że tak - rzekłam. Julie uściskała mnie i to samo zrobiła Sharon.
- Odwieźć was? - zapytała.
- Poradzimy sobie - odparłam.
I poradziliśmy. Droga do domu nie zajęła nam dużo czasu. Po powrocie opowiedzieliśmy o wszystkim resztę rodziny. Chcieli zadawać mnóstwo pytań, ale Jasper powiedział im, że powinnam odpocząć i zaprowadził mnie na górę.
Kiedy tylko zamknęły się za nami drzwi zaczęłam namiętnie całować Jazza i powoli rozpinać mu koszulę. Co najdziwniejsze po całym tym dniu on tak łatwo pozbawił mnie wszelkich myśli.

*********************

Ten rozdział dedykuję mojej wiernej czytelniczce i zarazem najlepszej przyjaciółce Madzi. Gdyby nie jej wsparcie i kilka drobnych pomysłów dzisiejszej notki być może w ogóle by nie było. Dziękuję Ci za wszystko. Mam nadzieję, że rozdział będzie Wam się podobał. Zajrzyjcie do "Bohaterów". Pozdrawiam. ~Tini

7 komentarzy:

  1. Nie sądziłam, że aż tak rozpiszesz się o Julie, ale jestem pod wrażeniem. Ostatnio sypiesz pomysłami. Weny ~Dorcas Black

    OdpowiedzUsuń
  2. Super rozdział :) Wątek Julie był świetny. Z resztą tak jak każdy ;).
    Podobało mi się to o nieśmiertelnym dziecku. -An

    OdpowiedzUsuń
  3. Podoba mi się wątek Julie. W ogóle ona jest taką fajną postacią. Ma ciekawą historię. Weny. ~Bella

    OdpowiedzUsuń
  4. Super rozdział! Historia Julie bardzo mi się podobała. Tylko dlaczego nowy rozdział tak późno?! Mam nadzieję, że wstawisz wcześniej. Weny ~Viola
    P.S. Podoba mi się to, że zmieniłaś pseudonim. Tini było fajne, ale Alice lepsze.

    OdpowiedzUsuń
  5. Super! Ale zabiję cię jeśli rozdział będzie tak późno jak napisałaś. Życzę weny ~Dorcas

    OdpowiedzUsuń
  6. Dzięki Alice za dedykacje ale wszystko to twoja zasługa, ja ci dałam tylko kilka drobnych pomysłów które ty świetnie ubarwiłaś i przedstawiłaś.
    PS: Świetny rozdział !! :)

    OdpowiedzUsuń

Zapraszam do komentowania :)