- Naprawdę nie pamiętasz niczego zanim zostałaś wampirem? - zapytał zdziwiony kiedy już skończyłam mówić.
- Nic. Tylko ciemność - odpowiedziałam.
- A jak się obudziłaś na tej łące to nie czułaś niczego? Żadnych śladów? Jeśli twoja teoria jest prawdziwa i to ten cały John Wolf cię zmienił to powinien zostawić po sobie jakiś ślad.
- Nie było nic. Jedyne co czułam to otoczenie i zapach spalenizny - powiedziałam trochę znudzona bo przecież już mu to mówiłam. Jasper jednak wytrzeszczył oczy i popatrzył na mnie ze zdziwieniem.
- Alice to przecież jest dowód! - krzyknął zatrzymując się gwałtownie.
- Co? - zdziwiłam się - jaki dowód?
- To znaczy, że Wolf albo kogoś zabił, albo sam został zabity! - powiedział to z taką swobodą, że aż nie mogłam w to uwierzyć.
- Skąd to wiesz? - mówiłam szeptem.
- Jak pewnie wiesz - tu uśmiechnął się lekko na myśl, że wiem coś o nim - byłem w armii wampirzej i wiem jak zabijają się wampiry. Robimy to przez rozczłonkowanie i spalenie. ta spalenizna, którą czułaś musiała być spalenizną po śmierci wampira bo nie sądzę żeby ludzie urządzili sobie ognisko przy przemieniającym się wampirze. - to wszystko miało sens. To dlatego Johna nie było przy mnie. Bo był martwy lub musiał uciekać bo kogoś zabił. Tak jak ja musiałam uciekać z Biloxi.
- To ma sens - powiedziałam już na głos.
- Też tak myślę - zaśmiał się - może chodźmy dalej - zaproponował.
- Jasne. Tyko wiesz co, może przyspieszmy i chodźmy zapolować. Tylko, że po mojemu - zaznaczyłam.
- To może być ciekawe doświadczenie - stwierdził - prowadź. Puściłam się pędem prowadząc go do lasu. Wywęszyłam pumy szybciej niż on. Znałam już ich zapach. Na początku Jazz tylko mi się przyglądał, ale później również polował. Zajęło nam to dłużej niż mnie samej, ale dwie godziny później już kierowaliśmy się do mojego domu.
- No ja ci powiedziałam już wszystko o sobie. Teraz twoja kolej - stwierdziłam.
- Moja historia nie jest tak interesująca jak twoja - powiedział smutnawo.
- Żartujesz?! Ty byłeś w armii! Robiłeś coś! A ja siedziałam i nie miałam się do kogo odezwać! Dopiero niedawno znalazłam pracę!
- No dobra, dobra tylko się nie denerwuj.
- Skąd wiesz, że się denerwuje? - zdziwiłam się. Przecież nie okazywałam tego aż tak.
- Do tego dojdę w mojej historii. Ale mam do ciebie jeszcze jedno pytanie. Dlaczego masz złote tęczówki?
- W sumie to nie wiem - przyznałam - czasem mam czarne, a czasem złote. Ale ty też teraz masz podobne. Takie bursztynowe.
- Co? - zdziwił się i spojrzał na lustro - ale jak to możliwe?
- Nie wiem. Cullenowie też takie mają - stwierdziłam.
- To musi być skutek picia zwierzęcej krwi...
- Być może, ale teraz masz mi opowiedzieć coś o sobie.
- Uparta jesteś. Ale dobrze. Urodziłem się w 1844 roku w Teksasie.
- I nadal jesteś taki młody?
- No tak. Bo my się nie starzejemy. Jesteśmy cały czas w wieku, w którym zostaliśmy zmienieni.
- No kontynuuj.
- Całe życie chciałem wstąpić do armii. Kiedy miałem osiemnaście lat wstąpiłem do niej mówiąc, że jestem starszy. Rok później podczas ewakuacji kobiet i dzieci kiedy wracałem spotkałem trzy postacie. Marię i jej dwie towarzyszki Lucy i Nattie. To Maria mnie zmieniła i wcieliła do Armii Nowo Narodzonych Wampirów. Cele m armii jest zdobycie nowych terenów. Byłem dość sprawny w walce, więc zostałem jej asystentem. Niedługo potem musieliśmy zabić Luci i Nattie bo nie chciały z nami współpracować. Przy okazji odkryłem swój talent. Czucie i manipulowanie ludzkimi i wampirzymi emocjami.
- Ty... ty... ale... jak? - nie byłam w stanie złożyć zdania.
- A jak ty widzisz przyszłość? To jest dar. -powiedział spokojnie.
- To stąd wiedziałeś, że się zdenerwowana.
- Tak. A teraz kontynuując. Niedługo po zabiciu tamtych dwóch miałem wyczyścić nasz skład, czyli pozbyć się nowo narodzonych, którzy mieli ponad rok bo stracili swoją ogromną siłę. Zabijaliśmy ich pojedynczo. Pomagał mi mój przyjaciel Peter. Kiedy jednak wywołałem dziewczynę Charlotte, Peter kazał jej uciekać i pobiegł za nią. Nie goniłem ich. Nie chciałem. Wrócili po kilku latach. Powiedzieli mi, że można wieść inne życie niż armia. Nie trzeba toczyć bitew by spokojnie żyć. Odszedłem z armii. Przez jakiś czas żyłem z nimi. To jednak mnie męczyło. Nie chcę zabijać ludzi. Dlatego opuściłem i ich. Podróżowałem, a potem... wszedłem do tego baru - zakończył z uśmiechem.
- Mogę ci zadać jeszcze kilka pytań? - spytałam.
- Wydaję mi się, że właśnie jedno mi już zadałaś, ale dobrze pytaj.
- Jak to jest? Mówiłam ci już, że John zostawił mi kartkę, na której napisał, że mam się nie wychylać bo będę miała kłopoty.
- No bo jak się za bardzo wychylisz to będziesz miała kłopoty - stwierdził.
- No, ale jak to jest? - upierałam się.
- Jest ktoś taki jak Volturi.
- Kto? - nigdy w życiu nie słyszałam takiego słowa.
- Volturi to stara rodzina wampirza. Coś w stylu rodziny królewskiej. Jest ich trzech. Aro, Kajusz i Marek. A także dwie żony. Mieszkają we Włoszech w Volterze. Dookoła jest cała ich gwardia. Są niesamowicie niebezpieczni. Mają przerażające talenty. Ale dzięki nim ludzie nie mają o nas pojęcia. Kiedy ktoś łamie zasady, karzą go. Ale nie jest tak, że w ogóle nie możemy polować. Po prostu musimy robić tak, aby ludzie nie wiedzieli, że to my to robimy. Armie muszą uważać najbardziej bo... są nie legalne.
- Jak to nie legalne?! - krzyknęłam przerażona.
- No tak. Nowo narodzeni sprawiają dużo kłopotów i często ujawniają naszą obecność. Dlatego tworzenie całej ich armii jest niebezpieczne - starał się mnie uspokoić. Czuł, że jestem przerażona.
- Kim są właściwie ci nowo narodzeni? - zapytałam.
- To wampiry tylko, że te zaraz po przemianie, rozumiesz?
- Dobra. Przepraszam, że tak się uniosłam. Po prostu trochę się przeraziłam - wyjaśniłam.
- Nie masz za co przepraszać - uspokoił mnie - ale ja też chcę cię o coś jeszcze zapytać.
- O co? - zdziwiłam się.
- O Cullenów - wzruszył ramionami - powiedziałaś mi o nich tylko tyle, że są "wegetarianami" i, że mamy do nich dołączyć.
- Naprawdę? Dołączysz ze mną do nich? - zapytałam z nadzieją w głosie.
- No pewnie! Jak mógłbym nie zrealizować twojej wizji Alice, tylko pomyśl - tak się ucieszyłam, że zapominając o tym iż powinnam uważać rzuciłam mu się na szyję. Trochę się zdziwił. No dobra. Trochę to mało powiedziane. Był kompletnie zaskoczony, ale przytulił mnie. Po chwili zorientowałam się, że jest to trochę dziwna sytuacja i puściłam go wracając na swoje miejsce.Oboje lekko się zmieszaliśmy.
- To mów o tych Cullenach - zręcznie zmienił temat. Byłam mu za to wdzięczna.
- To to tak. Jest ich pięcioro. Carlisle jest głową rodziny. Pracuje jako lekarz. To on zmienił praktycznie całą rodzinę. Najpierw zmienił Edwarda. Edward ma niesamowity talent. Potrafi czytać w myślach.
- Co? - przerwał mi zaskoczony.
- No tak. Tak jak ja widzę przyszłość, a ty kontrolujesz emocje.
- Wow - skomentował.
- Mogę skończyć - nie lubię jak ktoś mi przerywał. Chyba to wyczuł.
- Jasne.
- Więc po Edwardzie Carlisle zmienił Esme, swoją żonę. Ona przeważnie zajmuje się domem. Po Esme zmienił Rosalie. Niewiele o niej wiem. Po niej zmienił Emmeta. O nim też nie za wiele udało mi się dowiedzieć. No ale podsumowując to oni wszyscy tworzą rodzinę. Carlisle i Esme są rodzicami, a Edward, Rosalie i Emmet ich dziećmi. Uchodzą za rodzeństwo. Co jakiś czas muszą zmieniać miejsce zamieszkania żeby nie wzbudzać podejrzeń. "Rodzeństwo" chodzi do szkoły. Są w licealnym wieku, więc nie jest źle. No i to chyba tyle - podsumowałam.
- To wszystko wywnioskowałaś z wizji? - zapytał zszokowany Jasper.
- Zobaczyłam to w wizji - poprawiłam go.
- Niesamowite.
- E tam - wzruszyłam ramionami.
- Kiedy wyruszamy? - zapytał.
- Muszę złożyć rezygnację w biurze i się spakować, a dopiero potem możemy ruszać.
- Po co masz składać tą rezygnację? - zdziwił się.
- Chcę być uczciwa. Dzięki tym ludziom zaczęłam wieść normalne życie Jasper. - wyjaśniłam i nie wiadomo dlaczego on posmutniał.
- Co jest? Powiedziałam coś nie tak?
- Nie. Spokojnie. Po prostu ci zazdroszczę Alice.
- Czego mi niby zazdrościsz?
- Tego, że tak szanujesz ludzi. Ja tak nie potrafię.
- Spokojnie - pocieszyłam go - nauczysz się.
- Mam nadzieję- rzekł - Wiesz możesz zacząć pisać tą rezygnację - wskazał na okno. Rzeczywiście robiło się jasno.
- Dobra to ja zacznę pisać - powiedziałam - a ty jeśli chcesz to w pokoju obok mojego są męskie ubrania. Powinny na ciebie pasować.
- Jasne dzięki - odparł. Podniosłam się z krzesła - Alice?
- Tak? - odwróciłam się.
- Wiem, że kobiety o wiek się ni pyta... ale ile masz lat? - odrobinę zawstydził się tym pytaniem.
- Dziewiętnaście. Tak myślę. wszyscy mówią, że na tyle wyglądam - zaśmialiśmy się oboje.
- Rzeczywiście.
- A ty? Ile masz lat?
- Dziewiętnaście - skinęłam głową. Uśmiechnął się do mnie.
- Gdzie ten pokój? - zapytał.
- Chodź pokażę ci - powiedziałam i poszłam przodem.
***********************
No. Postarałam się i jest kolejna. Mam nadzieję, że będzie Wam się podobać. Czytajcie i komentujcie, a na dokładkę zajrzyjcie do zakładki "Bohaterowie". ~Tini.
Super. Wreszcie jest cały rozdział o Jasperze. Znalazłam parę błędów stylistycznych ale to nie przeszkadza w czytaniu. Świetny rozdział.~Aniela
OdpowiedzUsuńPS. Narracja 1-osobowa bardzo mi sie podoba. :)
Genialne! Po prostu genialne! Cieszę się, że jest Jazz. ten przytulas był ciekawy. Weny ~ Violetta
OdpowiedzUsuńTen przytulas...Ach! Rozdział genialny! Baardzo mi się podoba ;) Tak bardzo się cieszę, że jest już Jasper!
OdpowiedzUsuńmadziula0909