- Przepraszam panią bardzo - powiedział jakaś miodowooka blondynka, która prawdopodobnie matką brzdąca.
- Nie ma za co - rzekła Alice. Nie kłamała. Tak długo była sama, że maleństwo na nogach nie przeszkadzało jej.
- Choć Jeremy - poprosiła kobieta.
- Nie, nie jeśli chce to niech siedzi - zaprotestowała wampirzyca - mnie to ni przeszkadza.
- Naprawdę?
- Naprawdę. Spokojnie.
- Cudownie, a tak w ogóle to może mówmy sobie po imieniu. dobrze? - zaproponowała kobieta.
- Dobrze. Mam na imię Alice.
- A ja Melanie, a to mój synek Jeremy - przedstawiła się kobieta - a tak właściwie to po co lecisz do Biloxi?
- Mieszkał tam kiedyś jeden mój znajomy. Chce go odwiedzić od wielu miesięcy nie miałam z nim kontaktu - wyjaśniła Brendon. Nie miała pomysłu na jakieś kłamstwo, a po za tym dlaczego, by miała to robić? W końcu wielu ludzi odwiedza swoich znajomych z innych miast.
- A jak ma na imię Twój znajomy? Może go znam.Mieszkam w Biloxi teraz wracam z wakacji. - zainteresowała się Melanie.
- Ma na imię John - odpowiedziała Alice.
- A na nazwisko?
- Nie wiem - rzekła wampirzyca zaczynała się denerwować. Nie miała żadnych innych informacji o Johnie. Jednak kiedy Mel uniosła brew do góry zorientowała się, że musi coś jeszcze wymyślić - to znaczy... nie pamiętam jego nazwiska. Ma takie trudne.
- Rozumiem - Melanie łyknęła przynętę - a gdzie macie się spotkać?
- Tam gdzie ostatnio się rozstać na łące obok takiego lasu. Nie daleko szpitala. - Alice była pewna, że to szpital, ale nie wiedziała jaki. Nie dużo udało się jej ustalić z wizji.
- Przy szpitalu psychiatrycznym? - zapytała kobieta. - taki szpital przy kolorowej łące?... Zaraz może mam gdzieś zdjęcie... o jest proszę - pokazała dziewczynie zdjęcie łąki, którą ta dobrze znała. Niegdyś bywała tam bardzo często.
- Tak tak to ten szpital - ucieszyła się Alice.
- Kochana jak długo nie miałaś kontaktu ze swoim znajomym? - Mel nagle stała się bardzo poważna.
- W sumie to od wiosny zeszłego roku. To dość długo bo teraz mamy lato.
- Ale pisałaś z nim, prawda?
- Tak - skłamała choć nie była pewna czy to do końca kłamstwo. W końcu dostała od niego jeden list.
- A jak dawno temu? - blondynka nadal drążyła temat.
- Kilka dni temu.
- Ach to całe szczęście - Melanie odetchnęła z ulgą - bo widzisz ja pracuję w tym szpitalu i niejaki John Wolf też tam pracował... tyle, że zniknął zeszłej wiosny, a razem z nim jedna z naszych podopiecznych, którą Wolf darzył jakimś uczuciem... zawsze mówił o niej tak przyjemnie... nie można było powiedzieć na nią złego słowa bo się zaraz obrażał, a jak taki jeden blondyn zapytał raz o nią to Boże jak ten John mógł się wściec... myślałam, że go udusi, byłam wtedy przy tym... podejrzewamy, że za zniknięciem tej małej stoi albo właśnie ten blondyn, albo sam John chociaż to jego bardziej podejrzewamy bo to by były zbyt duże zbiegi okoliczności.
- A... a pamiętasz może jak ten John wyglądał? - głos Alice drżał, ręce jej się trzęsły.
- Taki blady oczy miał takie dziwne nie widziałam takich u żadnego człowieka, ale ogólnie to był miły i dość przystojny...
- A jak miała na imię ta podopieczna? - zapytała wampirzyca.
- Mary Brendon - odpowiedziała Mel, a Alice zamarła. Nagle wszystkie kawałki układanki wróciły na swoje miejsce.
- Coś ci jest? - Melanie miała bardzo zmartwiony głos.
- Nie nie po prostu muszę pójść do toalety - powiedziała i przekładając Jeremy'ego z powrotem na kolana jego zdziwionej matki pobiegła do samolotowej ubikacji starając się zachowywać naturalnie i utrzymywać ludzkie tępo. Kiedy tylko wpadła do kabiny zamknęła drzwi na klucz. Myśli kotłowały się jej w głowie jak oszalałe.
- Boże kochany czy to możliwe? - zastanawiała się na głos. Zorientowała się jednak, że ktoś może ją usłyszeć, a to zapewne dziwnie by wyglądało. "Ten Wolf miał wampirze cechy" pomyślała. "Zniknął w momencie mojej przemiany, to on mnie zmienił! To ja jestem tą zaginioną pacjentką!" "John Wolf z opowieści Melanie i John z mojej kartki to jedna i ta sama osoba! On był we mnie zakochany dlatego mnie zmienił! Jako człowiek nie mogłabym z nim być!, ale co z tym blondynem co o mnie pytał?". Dziewczyna wiedziała jednak, że to nie jest teraz istotne. "Muszę przestać szukać przeszłości i żyć teraźniejszością. Znaleźć pracę i czekać na Jaspera, z którym dołączę do Cullenów." Wiedziała również, że nie może odwiedzić Biloxi. To by było zbyt ryzykowne. W końcu jeśli rzeczywiście jest zaginioną pacjentką szpitala psychiatrycznego ( doszła do wniosku, że mogła zostać uznana za wariatkę bo miała wizje takie jak teraz, a to przecież nie jest normalne zwłaszcza dla ludzi) nie może się tam pokazać. "Jak tylko samolot wyląduje idę na kolejny, powrotny". To postanowiwszy otworzyła drzwi kabiny kiedy nagle nawiedziła ją wizja; Jasper odchodzący z armii Marii i podróżujący po świecie. Oczywiście wizja zniknęła tak szybko jak się pojawiła, ale Alice była z niej zadowolona. Oznaczało to, że nie będzie długo czekać..., że Jasper już nie długo będzie przy niej...
******************
No moi drodzy udało się. Wyskrobałam kolejny rozdział. Jak widzicie akcja zaczyna nabierać tempa i rozwijać się. Mam nadzieję, że jesteście usatysfakcjonowani. Pozdrawiam ~ wasza Tini.
Suuuper :-P . Strasznie mi się podobało. Ciesze sie że Alice wreszcie dowiedziała się czegoś o Johnie. Już nie mogę się doczekać kiedy pojawi się Jasper. Masz brać sie do roboty bo nie dam ci spokoju. :-D~ Aniela
OdpowiedzUsuńSzybko się obrobiłaś z tą notką. Ale to dobrze. Rzeczywiście akcja się rozwija. Pisz dalej ~Viola
OdpowiedzUsuń